Zguba

“Giemo” z popularnej reklamy, czyli GMO to odmiana gender, służąca straszeniu ludzi rzeczami zwykłymi. Upowszechnienie upraw roślin genetycznie zmodyfikowanych mogłoby zwalczyć głód w Afryce, umożliwić produkcję biopaliwa, biodegradowalnych tworzyw. Nie mogą się jednak przebić, bo są zwalczane ideologicznie. Podobnie zresztą jak autostrady (tory na tiry, czy odwrotnie) mogą poprawić gospodarkę państw zacofanych, melioracje powiększyć produktywność gleb, w ogóle postęp techniczny jest zdolny ograniczyć wydobycie kopalin, czyli w ostatecznym rachunku chronić środowisko. Państwa ubogie bowiem żywią się kosztem czystości wód, powietrza i ziemi. Jadło jest priorytetem. Bogacze dbają o środowisko, bo ich na to stać i mają taką potrzebę.

Krezusi wydają też jednak ekscentryków. Jedni malują dziwaczne wzory gdzie się da, inni kontestują konsumpcjonizm i wracają do natury, jeszcze inni próbują do takiego powrotu przymusić bliźnich. Wszyscy mają wspólną cechę. Tatusiowie dbają o ich wikt i opierunek. Kiedy przestają to robić, ich rolę ma zdaniem pięknoduchów przejąć państwo, bo jak nie, to wzniecą rewolucję.

W tle zaś trwa mrówcza praca naukowców. Instytut Ogrodnictwa w Skierniewicach stworzył ponad dwieście nowych odmian warzyw i owoców.“Według danych IO, ok. 7 proc odmian jabłoni w polskich sadach, 40-50 proc. kapusty, cebuli i papryki oraz ponad 70 proc. maliny to odmiany wyhodowane w Instytucie” [Naukawpolsce.pap.pl]. Wszystko to są rośliny genetycznie zmodyfikowane. Spożywamy je od dziesiątków lat i nie porośliśmy listowiem. Ba, nawet nie popadliśmy w nałogi, nie pozanikały nam narządy. Nic się złego nie stało, mamy tylko tańsze i smaczniejsze warzywa i owoce.

A uciechę ze zwalczania GMO mają różni cwaniacy, którzy zawsze żerują na głupocie, bo ona każdą bzdurę kupuje, byle była przybrana w skrojone przez nich szatki. I to jest naprawdę groźniejsze od “giemo” i gender razem wziętych. Szaleństwo się bowiem łatwo udziela.