- Sześciolatki się mają bawić a nie uczyć. Takim mniej więcej bon motem błysnął jeden z liderów ruchu rodziców przeciwnych edukowaniu swoich dzieci. Apolitycznego oczywista oczywistość. Aby się tradycji stało zadość przekazującego niespójne komunikaty. Skąd słychać tam też pełne hipokryzji zapewnienia, że i owszem, niech się maluchy uczą, ale w odpowiednich warunkach. Tak, jak by miała je złe połowa naszych sześciolatków, które i tak są uczestnikami zerówek.
W sytuacji kiedy postęp techniczny jest najistotniejszym motorem wzrostu gospodarczego. Kiedy kreuje nowe miejsca pracy, niszcząc też zapyziałą produkcję, kiedy się niebawem skończą warunki doganiania gospodarek, na które się otworzyliśmy ujawniła się kolejna grupa oporu. Obok ksenofobów i licznych jeszcze przedstawicieli gatunku Homo sovieticus.
Innowacyjność gospodarki, o którą nawołuje nawet PiS, to nie wydawanie państwowych pieniędzy na wygodne synekury dla naukowców a wewnętrzna potrzeba społeczeństwa aby dostosować sposób zarabiania do swoich możliwości intelektualnych. Nawet darmowe dostarczenie Buszmanom licznych samochodów nie zrobi z nich asów dystrybucji. Muszą się nie tylko nauczyć kierować pojazdami, ale i zbudować drogi, magazyny, logistykę, przemysł paliwowy. W przeciwnym wypadku auta się rozpadną z braku zastosowania, z wyjątkiem może tych, które posłużą jako okazyjne klatki na małpy. Japończycy więc kształcą pięciolatków, Zachód sześciolatków a my mamy wezwanie do referendum aby dzieciom dostarczać zabawy.
Najprawdopodobniej do końca bieżącego dziesięciolecia nasz jednostkowy PKB osiągnie poziom 80% unijnego. Jak odnotowuje Cohen wraz z tym się skończy efekt wyrównywania dochodów. Nasz wzrost spowolnieje do poziomu reszty Europy. Jeżeli do tego czasu nie zliberalizujemy rynku pracy i przede wszystkim się nie dorobimy społeczeństwa o poziomie zachodniego czeka nas długa stagnacja. I los światowego epigona technicznego.
Ale nasze dzieci będą się umiały bawić.
