The Washington Post opublikował niedawno czterdzieści map, które tłumaczą świat. Obejmują czterdzieści zagadnień, od starożytnego jeszcze podziału na obszary cywilizowane i barbarzyńskie. My tam nie istniejemy. Za to w kolejnych przedstawiamy zupełnie nieoczekiwany obraz.
W drugiej mapie przedstawiono stosunek poszczególnych narodów do zagranicznych turystów. Aby to zobrazować podzielono wszystkie odcienie zachowania na siedem klas, od najbardziej do najmniej przyjaznych. Polacy są w drugiej od końca. Od tych najmniej przyjaznych. Otaczają nas państwa lepiej usposobione dla przyjezdnych. Z wyjątkiem Obwodu Kaliningradzkiego i Słowacji. Tam jest jeszcze gorzej. W Niemczech jest o dwie klasy lepiej, w Czechach o cztery i na Białorusi o trzy. Litwini są o jedną klasę od nas bardziej przyjaźni obcym. O Szwedach nie ma co wspominać, są na szczycie. Tylko Ukraińcy są do nas w tym względzie podobni.
Jeżeli chodzi o stosunek do innych ras, to według ósmej mapy jesteśmy raczej dobrze do nich usposobieni. Tych, którzy by nie chcieli rasowo obcych sąsiadów jest u nas poniżej 15%, co nas klasyfikuje w trzecim oddziale od góry, czyli od narodów najbardziej tolerancyjnych. Niemcy i Białorusini są o jeden stopień wyżej, Czesi, Słowacy, Ukraińcy i Litwini są na naszym poziomie. Rosjanie o jeden stopień niżej. Francuzi o dwa.
Czwarta mapa przedstawia stosunek poszczególnych państw do własnych obywateli. Klas przydatności do narodzin jest i tu siedem. Okazuje się, że pod tym względem jesteśmy idealnie pośrodku. Niemcy są również dwa miejsca wyżej, w Czechach jest o jedną lepiej, Białoruś nie jest sklasyfikowana. Na Litwie jest o jedną klasę gorzej, na Ukrainie o trzy. Rosjanie zaś są pod tym względem o dwie kategorie pod nami. Słowacy mają równie dobrze jak my. Szwedzi są na czele stawki, o trzy miejsca nad nami.
Okazuje się zatem, że najbardziej srodzy jesteśmy dla obcych w ogóle. Ich rasa mniej już nas obchodzi. Dla siebie jesteśmy najbardziej pobłażliwi.
Ale trwa u nas mrówcza praca. Różni “prawdziwi” Polacy, w odmianach nacjonalistycznych, stadionowych, postpegeerowskich, czy narodowo katolickich lub patriotycznych narodowo i jakich tam jeszcze ciężko się trudzą aby nam zohydzić obcych, rasowo zaś szczególnie. I tym samym nas samych we własnych oczach. I może osiągną sukces. Taki, że Polska jako miejsce do życia się okaże nieznośna. Niczym w okupujących najniższą kategorię państwach zarządzanych przez fundamentalistów wszelkich odmian.
Może tu o to chodzi?