Stary Stary
1815
BLOG

Mitologia

Stary Stary Polityka Obserwuj notkę 78

 Mit, to obok straszenia spiskiem podstawowe narzędzie lewicy, stosowane do przekonywania ludu. Zawsze daje przewagę nad adwersarzami bo ci albo nie chcą albo też nie potrafią go zweryfikować. Najczęściej się zaś nie zniżają do tego aby wyjaśniać rzeczy oczywiste. To pozwala spaśnym aparatczykom związkowym i tuzom realsocjalizmu, od pieluch na ogół nieprzerwanie reprezentujących „interesy ludu pracującego miast i wsi” tanio gardłować w mediach, na wiecach i pochodach. Ostatnio dwa takie są w najczęstszym obiegu.

Pierwszy, to mit o dyskryminacji pracowników zatrudnionych na umowach terminowych. Dla dokładniejszego okazania swego do nich pogardliwego stosunku związkowi „semantycy” nazywają je śmieciowymi. W powszechnym obiegu jest szerzone przekonanie, jakoby dyskryminowały one czasowo zatrudnionych pracowników odbierając im jakieś prawa. Tymczasem przysługują im zarówno ubezpieczenia społeczne jak i świadczenia identyczne z tymi, do których mają prawo posiadacze umów na czas nieokreślony. Kodeks pracy wyraźnie zabrania jakiegokolwiek różnicowania pracowników na lepszych, bo zatrudnionych bezterminowo i gorszych, bo ich umowa w określonym czasie wygaśnie. Prawo to nie obyczaj nakazujący lekceważyć związki partnerskie, bo tak skoligaceni ludzie żyją rzekomo „na kocią łapę” lub „kartę rowerową”. 
 
Umowy terminowe zaś są preferowane przez pracodawców, bo w przypadku konieczności zmniejszenia zatrudnienia nie muszą oni niczego uzgadniać ze związkami zawodowymi, podawać przyczyny zwolnień i ewentualnie procesować się potem latami z niegdysiejszymi pracownikami. Popularność takich umów rośnie w miarę zaostrzania przepisów chroniących przed utratą pracy. Tak to bowiem jest, że społeczność zawsze osiąga swoje cele [Friedrich von Hayek]. Kiedy jej państwo w tym próbuje przeszkodzić, także, tylko nieco później. I to właśnie spóźnienie jest miarą zacofania etatystycznych gospodarek, które zawsze wyglądają jak przysłowiowy elegant z Mosiny, prezentujący w metropolitalnym Poznaniu buty z idealnie wyszczotkowanymi szpicami. Wyłącznie.
 
Drugi mit to szkodliwość pozostawienia gospodarki niewidzialnej ręce rynku. Takie zdaniem realsocjalistów postępowanie pozbawia biednych ludzi luksusowych dóbr. Kłam temu zarzutowi zadaje chociażby obecna popularność telefonów komórkowych. Można je teraz mieć nawet za złotówkę. Byle tylko rozmawiać dostatecznie dużo. A pierwsze kosztowały majątek i miały gabaryty sporej cegły stanowiąc radosne utrapienie nielicznych bogaczy. Opowiadano o jednym z takich szczęśliwców, jak podczas międzynarodowej konferencji naukowej wchodził ostentacyjnie pod stół aby stamtąd „dyskretnie” pytać przez komórkę księgową czy przyszły już wyciągi z banku, które i tak przychodziły następnego dnia. Mógł się jednak napawać radością telefonowania.
 
Gdyby sztucznie obniżono ceny pierwszych modeli „komórek” dla możliwości zaoferowania ich ubogim, do dziś by miały rozmiary i wagę staroświeckiej radiostacji i nikt by ich nie używał. Właśnie rynek je upowszechnił. Dzięki niemu się bowiem opłaciło aparaty zminiaturyzować, wyposażyć w dodatkowe funkcje, produkować masowo i znaleźć sposób na skredytowanie. Innowacyjnym inspiracjom wolnego rynku można przeciwstawić zacofanie komunistycznej gospodarki, która regulowała wszystkie ceny. Stąd na przykład produkowane przez nią samochody były koszmarnie drogie, przestarzałe, zawodne, podobnie jak ustawicznie nie działające telefony, ale za to można było mieć tanio węgiel, gaz czy prąd. O ile były dostępne.
 
Miarą zaś dojrzałości społeczeństwa jest odsetek ludzi, którzy dają wiarę bzdurom. Fakt, że się u nas opłaci dla zdobycia znaczącego poparcia szerzyć ekonomiczne czy prawne bajdy świadczy o nas jak najgorzej. 
Stary
O mnie Stary

Nie chce mi się zmyślać, nic więc nie napiszę, bo w rzeczywistości jestem antypatycznym typem.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka