Dzisiejsze ujawnienie raportu Millera w sprawie smoleńskiej katastrofy nie odkryje niczego poza tym, co wszyscy od dawna wiedzą. Nie powie przecież co skłoniło załogę do startu z Warszawy pomimo braku możliwości lądowania w Smoleńsku z powodu złej pogody. Nie odkryje też tego co zainspirowało pilotów do kontynuowania lotu pomimo otrzymania przez nich informacji o dalszym pogorszeniu się warunków atmosferycznych na docelowym lotnisku. Nie może również niczego stwierdzić o przyczynach podjęcia przez lotników próby penetracji mgły zalegającej nad lądowiskiem, poniżej dopuszczalnej wysokości ustalonej dla tego samolotu, wiozącego w dodatku setkę bez mała ludzi.
Raport stwierdzi lekceważenie istniejących procedur, co z samych okoliczności katastrofy wynika natychmiast. Skoro się dopuszczano łamania przepisów w obecności głowy państwa i dowódcy lotnictwa, to znaczy że istniało ogólne przyzwolenie na taki sposób wykonywania czynności. W takiej sytuacji regulaminy były tylko formalnym dopełnieniem obowiązku ich posiadania a w praktyce nie obowiązywały.
Niczego się też nie dowiemy o odpowiedzialności za katastrofę. Przecież minister, który nie może odwołać dowódcy - na przykład za lekceważenie procedur - bo mu na to nie pozwala głowa państwa, nie posiada władzy pociągającej za sobą odpowiedzialność za wynikłe z tego skutki. Inny minister, który się pośrednio dowiaduje o składzie pasażerów samolotu - zestawionym w imieniu prezydenta przez jego urzędników - nie może przecież skutecznie ingerować w decyzje znacznie od siebie wyżej w hierarchii stojących osób. Tu już musi sąd rzecz rozstrzygnąć a nie raport o katastrofie.
Nie należy się też spodziewać, że znajdziemy w tym raporcie jakieś odniesienia do aerodynamicznych właściwości atmosfery helowej czy możliwości zeskoczenia z wysokości 15 metrów przez spryciarza, który ewentualnie obezwładnił był przedtem urządzenia statku powietrznego wyłączając mu zasilanie. Nie należy się też spodziewać w nim rewelacji o dwóch wielkich wstrząsach jakie według ostatnich ustaleń komisji Macierewicza były przyczyną katastrofy. Dlatego chociażby, że liczba tych wstrząsów ma niewielkie znaczenie w wielotonowej maszynie pędzącej poniżej progu pasa startowego z prędkością bolidu formuły pierwszej w kierunku dzielącego ją od lądowiska przeciwstoku.
Otrzymamy zatem stwierdzenie tego, co wiemy od dawna: skutki zetknięcia się rzewnie swojskiego “jakoś to będzie” z nowoczesną techniką są czasem fatalne.