Stary Stary
54
BLOG

Praktyka

Stary Stary Rozmaitości Obserwuj notkę 7

 W Berlinie nasi reprezentanci w lekkoatletyce zdobyli osiem medali.  Ostatni taki sukces odnieśli w Sztokholmie. W 1958 roku. W sierpniu tego właśnie, pamiętnego roku odbywaliśmy praktykę geodezyjną w Goszycach. Tych Goszycach, znanych z rajdu Beliniaków. Akademia miała ośrodek we dworze, który ich niegdyś gościł. Wtedy jednak, w 1958,  kwaterowali tam adepci geologii przymuszani przez geodetów do skrajnej pedanterii. 

Zaiste, trudno sobie wyobrazić dwa bardziej odległe światy. Z jednej strony wytężenie wyobraźni do ostatecznej skrajności i z drugiej dokładność posunięta daleko poza granice tego, co normalny człowiek musi uznać za idiotyczne. Ale, podobno jest to - aby należycie odwzorować Ziemię - konieczne. 
 
Byliśmy podzieleni na dwie grupy. Dziewczyny i część chłopaków, uznana natychmiast za konformistów, kwaterowała we dworze. My zaś, nonkonformiści, w dworskiej stajni, przerobionej na ogromną sypialnię. Ci ze dwora mieli do dyspozycji odbiornik radiowy, wielki, klawiszowy, odbierający czysto i pięknie. My, tylko chrypiący głośnik - kołchoźnika. I Franza, który był elektronicznym geniuszem. Potrafił zmajstrować urządzenie odbierające względnie czysto to, co ten durny kołchoźnik próbował przekazywać. I dodatkowo, zestaw z jakąś neonówką, która wykluczała jakiekolwiek słuchanie radia, włączonego w ten sam co ona obwód.
 
Franz nie tylko sobie w akademiku sam zbudował telewizor - w Goszycach go niestety nie miał - ale i potrafił naprawić naszego Wojciecha - radio marki Pionier - częstowanego czasem wódą przez nadmiernie rozochoconego biesiadnika. To w Krakowie, na Tynieckiej. Tak, na tej Tynieckiej. Nierzadko się zdarzał jakiś idiota, który utrzymywał, że pojona orkiestra gra znacznie lepiej i wlewał za tylną ściankę radia miarkę trunku. Tak potraktowany Wojciech zasypiał natychmiast i nie było na to rady. Łeb miał mizerny.
 
Potem przychodził Franz. Odchylał ściankę, patrzył sceptycznie na obwody, następnie rozgrzewał w piecu do czerwoności pogrzebacz, wtykał go w wojciechowe bebechy i ten, zamiast wybuchnąć czy tylko spłonąć,  zaczynał znowu grać.
 
A w Goszycach? Siedzieliśmy wieczorem podczas mistrzostw wokół zmodernizowanego kołchoźnika i czekaliśmy stosownego momentu. Kiedy spiker podniosłym głosem mówił, że wygrał… można się było domyślać, że Polak, włączało się buczenie i ze wspaniałego, dworskiego odbiornika wydobywało się wściekłe warczenie. Co mniej więcej wyglądało tak: bieg na wrr metrów wygrał wrr w czasie wrr.
 
Należeliśmy do nonkonformistów i pedantów nie znosiliśmy. Wszelakich. Także tych, którzy z nimi trzymali. Do dzisiaj mi to pozostało.
 
Stary
O mnie Stary

Nie chce mi się zmyślać, nic więc nie napiszę, bo w rzeczywistości jestem antypatycznym typem.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości